Chrześcijańskie Artykuły. Jestem żyjącym cudem miłosierdzia Bożego.
Welcome to the world of language jobs!
 
Portal for Language Professionals and their Clients.  39,000+ Freelance Translators.  7,000+ Translation Agencies.
Artykuły Chrześcijańskie - Jestem żyjącym cudem miłosierdzia Bożego
Home Database of Translation Agencies Database of Translators Become a Member! Submit Your Article Hire Translators!

Menu

  Upload Your Resume
  Add Your Translation Agency
  Become a Member
  Edit Your Profile
  Find Translation Jobs
  Find Rare Translation Jobs
  Find Very Rare Language Jobs
  Find Jobs in Rarest Pairs
  Receive All Jobs by RSS
  Work for Translation Agencies
  Post Your Translation Job
  Hire Translators-Members
  Hire All Translators
  Easily Contact Translators
  Hire Translation Agencies Members
  Contact All Translation Agencies
  Obtain Blacklisted Employers
  Apply to Collection Agencies
  Read Articles (By Category)
  Read Articles (By Index)
  Read Sense-of-Life Articles
  Read Work-at-Home Articles
  Use Free Dictionaries
  Use Free Glossaries
  Use Free Translators
  Use Free Software
  Vote in Polls for Translators
  Subscribe to Free Newsletter
  Advertise Here
  Buy Database of Translators
  Buy Translation Agencies List
  Buy Membership
  Watch Out for Scam E-mails
  Read Testimonials
  Read More Testimonials
  Read Even More Testimonials
  Read Yet More Testimonials
  Read Still More Testimonials
  Become our Customer
  Use Resources for Translators
  Use Online Directory
  Read our FAQ
  Ask Questions in Forum
  Use Sitemap
  Admire God's Creations

Jestem żyjącym cudem miłosierdzia Bożego




Mam 38 lat. W swoim życiu wielokrotnie sięgnąłem dna moralnego, niemal piekła. Patrząc z perspektywy czasu, dziękuję Bogu za Jego opiekę i miłosierdzie, które nie pozwoliło mi umrzeć w grzechu. Święta Faustyna w Dzienniczku zapisała: „niech się nie lęka do mnie zbliżyć dusza słaba, grzeszna, a choćby miała więcej grzechów niż piasku na ziemi, utonie wszystko w otchłani miłosierdzia mojego”. Tak się stało ze mną...

Urodziłem się jako jedynak. W dzieciństwie wzrastałem w lęku i strachu. Moi rodzice nie byli religijni. W domu często piło się alkohol i paliło papierosy. Jedyną chyba pamiątką wiary z najmłodszych lat był obraz Świętej Rodziny oraz babcia Anna, która chodziła do kościoła.

Dzielnica, w której przyszło mi dorastać, oraz mój dom przypominały trochę Dziki Zachód. Awantury, wulgaryzm, przemoc, pornografia – to był dzień powszedni. Nie brakowało mi jednak jedzenia, bo pomimo pociągu do wódki tato ciężko pracował „na wagonach”, aby utrzymać rodzinę. Ludzie żyli wówczas w jakimś lęku, który uspokajały TV i kino. Osobiście szukałem czegoś innego. Nie czułem się szczęśliwy, ale byłem przywiązany do rodziców. Oni się jednak rozeszli, kiedy skończyłem szkołę podstawową, i musiałem się sam wychowywać. Po rozwodzie rodziców poczułem zupełną pustkę, bunt i gorycz. Zrodziła się we mnie jakaś chęć odwetu. W dzień okradałem ludzi z portfeli, a w nocy robiłem włamania. Pieniądze przepijałem w lokalach, traciłem na dziewczyny. Miałem wówczas 15 lat, a już byłem mocno zdemoralizowany. Nie znałem innego życia, używałem go tak jak ci, wśród których żyłem. Tęskniłem jednak wewnętrznie za jakimś autorytetem. Myślałem o Bogu, ale nieczęsto. Środowisko kolegów-złodziei było dla mnie źródłem przetrwania. Spotkania z milicją przynosiły nowe poniżenia, co rodziło we mnie nie tylko lęk, ale i nienawiść. Im bardziej byłem pewien, że pójdę do poprawczaka, tym więcej kradłem.

W końcu umieszczono mnie w schronisku dla nieletnich. Na zewnątrz udawałem „twardziela”, ale wewnętrznie się rozklejałem. Wymagano od nas odnowy moralnej. Argumentem najczęściej było bicie. Starsi koledzy, tworzący swego rodzaju subkulturę, stosowali falę poniżeń. Dochodziło do wykorzystywania seksualnego słabszych. Odurzano się klejami, lakierami itp. Tam myślało się wyłącznie tak, jak aktualne życie dyktowało. Później przewieziono mnie do innego poprawczaka. Schemat był ten sam. Raz uciekłem. Po złapaniu bili, więc się wciąż buntowałem...

Wielu spraw nie opisuję, bo przebaczyłem i nie chcę do nich powracać. Po wyjściu z poprawczaka zamieszkałem u mamy. Pracowałem, ale często zaglądałem do kieliszka. Czułem niespełnienie, nudziłem się. Kiedy doszło do tego, że spróbowałem zabić konkubina mamy, zostałem zmuszony do wyjazdu. Zatrzymałem się w Krakowie i jakiś czas pracowałem w Hucie im. Lenina. Nie stroniłem jednak od alkoholu i kradzieży. W końcu trafiłem znów do aresztu śledczego na ul. Montelupich. Za włamania otrzymałem razem z grzywną 7 lat pozbawienia wolności. Praca na torach uczyła mnie życia, ale z drugiej strony – inni skazani, podejście służby więziennej włączało wciąż system obronny. Tam poznałem też świadków Jehowy. Byli to pierwsi ludzie – co z przykrością stwierdzam – którzy „nauczyli mnie”, że warto czytać Biblię. Różnili się od katolików, bo nie palili, nie przeklinali, a gdy zaczęło się czytać Strażnicę i inne publikacje – byli bardzo mili. Stałem się przeciwnikiem Kościoła, szkalując i powtarzając wyczytane w publikacjach „świadków” herezje. Było to wszystko jeszcze powierzchowne, ale na pewno uczyniło w mojej psychice wiele zamętu. Z Krakowa „wyszedłem” wcześniej, prawie o 3 lata.

Miałem 24 lata i głowę pełną pomysłów, jak żyć, zanim nadejdzie Armagedon – koniec świata, o którym mówili jehowici, przepowiadany często przez Strażnicę. Już za murem pierwsze kroki skierowałem jednak do sklepu z alkoholem. Do domu jechałem całą noc, pijąc. Przyjechałem w piątek i od razu zacząłem „zarażać” mamę nauką „świadków”. W niedzielę mama zmarła na serce. Tak mówili, gdyż sam przy tym nie byłem. Na pogrzeb poszedłem ze względu na rodzinę. Pamiętam wzrok kapłana... Nie myślałem o nim wtedy dobrze, a być może on modlił się za mnie...

Po pogrzebie pojechałem do ojca. Ponieważ nie mogłem u niego zamieszkać, zacząłem się włóczyć po melinach i pić. Dobrze kradłem, więc nie brakowało mi pieniędzy. Byłem tak rozgoryczony, że nie zależało mi na niczym. Nauka „świadków” upewniała mnie, że jak umrę, to rozpadnę się na atomy i nic nie będzie. A więc żadnego sądu, odpowiedzialności i „hulaj dusza, piekła nie ma”. W ciągu kilku miesięcy stoczyłem się na dno... Byłem jak zwierzę. Nienawidziłem życia, narzekałem, ale nawet w takim stanie Bóg mnie nie opuścił. Próbowałem popełnić samobójstwo. Z czasem znów trafiłem do więzienia za rozbój. Tam próbowałem się powiesić, ale nieskutecznie. Agresję wyładowałem na własnym ciele, podcinając sobie tętnice. Znów mnie odratowali. Szukałem ucieczki w różnych używkach. Przewieziono mnie na obserwację na Mokotów, a następnie skierowano na oddział o szczególnych środkach wychowawczych. Tam znów nawiązałem kontakt ze „świadkami”, choć też zacząłem pisać do innych wyznań, ale tylko dla wyciągnięcia jakichś korzyści dla siebie. W więzieniu każdy robił, co chciał. Oglądaliśmy filmy wideo, najczęściej pornosy z udziałem zwierząt, homoseksualistów, a nawet nieletnich. Piliśmy bimber, a gdy tego nie było, „pyki” (wody po goleniu) lub tzw. szampany-dezodoranty. Liczyło się to, żeby żyć jak najweselej. W sercu jednak nie było tak naprawdę wesoło. Tęskniłem za czymś, co mogłoby mnie wyrwać z tego bagna. Czyniłem czasem wysiłki, aby się poprawić, ale moja motywacja była słaba...

Kiedyś wszedłem do katedry w Płocku. Byłem na przepustce. Stroiłem sobie żarty ze spowiedzi. Byłem podpity i nawet ukląkłem, ale nie wytrzymałem ze śmiechu i zacząłem uciekać. Spowiednik wołał za mną „zaczekaj!”. Nie czekałem, poszedłem, nie oglądając się za siebie...

W szkole, bo ktoś mi załatwił na wolności szkołę, szło mi dobrze, ale i tego nie doceniłem. Po śmierci ojca nie wróciłem z przepustki. Zadałem się z rozwiedzioną kobietą i przez pięć miesięcy piłem, żyjąc w rozpuście. Był to okres w moim życiu, kiedy mocniej zacząłem się zastanawiać nad sensem i celem życia. Zawsze jednak kierunek swojej poprawy widziałem w Strażnicy. Do więzienia zgłosiłem się sam, bo nie mogłem wytrzymać napięcia i stresu związanego z ciągłym oglądaniem się za siebie.

Kobieta, z którą żyłem, uznała, że nie będzie czekać. Poczułem się samotny i opuszczony. Zacząłem nawiązywać kontakty z ludźmi na wolności. Poszedłem też na spotkanie świadków Jehowy. W tym czasie odwiedził mnie Janusz, człowiek z seminarium przy Kole Maryjnym w Ełku, z którym korespondowałem już wcześniej. Przywiózł mi Wyznania św. Augustyna. Pamiętam, że nie czułem się dobrze w jego obecności; zarzucałem katolikom obłudę, sam będąc jeszcze gorszym grzesznikiem. Wytykałem złe wg mnie uczynki tym, których znałem. Janusz mówił: „To tak jest, ale Krzysztof, Kościół katolicki to jest TEN KOŚCIÓŁ”. Słowa „ten Kościół” często powracały mi w pamięci. Wówczas jednak uznałem, że nie będę nawet czytał darowanej mi książki. Gorliwiej za to podszedłem do nauki świadków Jehowy. Prowadziłem zażartą agitację i już w więzieniu zostałem ogłoszony przez sektę tzw. „głosicielem”. Odwiedzali mnie „starsi” i „pionierzy”. Byli zawsze serdeczni, uśmiechnięci. Uczyli taktyki pozyskiwania nowych wyznawców poprzez przeznaczone ku temu podręczniki. Czasem wewnątrz coś mnie niepokoiło, ale na każdy niepokój otrzymywałem odpowiedź: „Popatrz na księży, na tych katolików, co cię otaczają”; „Pamiętaj, że najgorszy brat jest lepszy od najlepszego światusa”; „Najlepiej spalić mosty i nie truć się poprzez czytanie innej literatury”.

Z czasem w mojej świadomości i sercu dokonał się „rewolucyjny” podział ludzi na tych, co przeżyją, i „światusów” oraz „filistynów”, którzy zginą i nie dołączą do wybranych. Manipulacje wersetami z Biblii u jehowitów są tak przewrotne, że czynią prawdziwy „Armagedon duchowy”. Człowiek pragnie przeżyć jako ten „sprawiedliwy”, który przeżyje koniec świata. Często mi podkreślano, że będąc „świadkiem”, będę jak ambasador Boga-Jehowy na ziemi. Takich chwytów, argumentów na przekonanie jest bardzo wiele. Można je wykuć na pamięć w specjalnie przygotowanych podręcznikach. I ja kułem, wkładając w to dużo wysiłku. Po opuszczeniu zakładu karnego nie pozostało mi nic innego jak udać się do „braci”.

Miałem 16 złotych i zaproszenie do gorliwego udziału w ratowaniu ludzi przed zbliżającym się Armagedonem. Bracia byli mili. Nie minęło pół roku, a już byłem żonaty, aby czasami „w nowym świecie” nie pozostać kawalerem. Dziś wiem, że tak naprawdę połączyła mnie z żoną pożądliwość, „wspólny cel” zbawiania, z czego ona była zadowolona, bowiem za gorliwość jest się wynagradzanym na zebraniach poprzez zachęty, uśmiechy.

Zaraz po ślubie podjąłem pracę. Moja przeszłość była dobrze znana wielu osobom w mojej miejscowości. Spotykałem wielu dawnych kolegów, co zawsze mnie trzymało w psychicznym napięciu. W pracy, uważając się za „sprawiedliwego”, stroniłem od rozmów. Byłem skłonny rozmawiać tylko na temat Strażnicy. W domu pojawiały się trudności. Dowiadywałem się o wykluczeniach osób ze zboru i często znałem przyczynę, nawet tę bardzo intymną. Powstawał bunt. Kilkakrotnie mnie okłamano. Widziałem, jak tzw. starszy bije dzieci pejczem. To wszystko nie pasowało do tej nauki, jaką mi wpajano. Byłem świadkiem rozbijania małżeństw. Przychodziło wiele myśli, pytań, na które kazano czekać, odwołując się do tzw. światła. Widziałem stronniczość w postępowaniu z ludźmi. Często na pytanie, dlaczego tak jest, mogłem usłyszeć: „Wszyscy jesteśmy niedoskonali i trzeba tysiąca lat na poprawę”. Wiele razy powtarzałem, że wolałbym zostać ateistą niż pójść do Kościoła katolickiego, kilku spraw jednak nie mogłem pojąć. Wyczuwałem u innych lęk przed wykluczeniem. Za radą Strażnicy w chwilach słabości gorliwiej brałem się do agitacji. Zaczepiałem nawet siostry zakonne, a gdy raz udało mi się wręczyć jednej z nich broszurę Czy wierzyć w Trójcę?, czułem się jak bohater.

Kiedy raz zapaliłem papierosa, zebrał się tzw. komitet sądowniczy. Okazali mi zrozumienie ze względu na ciążę żony i nie wyrzucili ze zgromadzenia. Mogłem dalej głosić, ale nie pozwolono mi odzywać się na zebraniach. Czułem w sobie wiele buntu; moja stara osobowość zaczęła się szybko odbudowywać. Zacząłem częściej sięgać po alkohol, po środki psychotropowe. W końcu znalazłem się w szpitalu psychiatrycznym. Po powrocie zaczęły mi się roić różne sprawy. Nie czułem się dobrze. Znów zacząłem pić, co skończyło się wykluczeniem ze zboru. Na zebraniach nikt nie podawał mi ręki, omijano mnie. Problem pogłębił się po utracie pracy. Urodził się syn. Popadałem w coraz większe przygnębienie, które zalewałem alkoholem. Cierpiała rodzina. Zacząłem dopuszczać się grzechów wołających o pomstę do nieba... Tłumaczyłem sobie, że po śmierci nic nie ma. Bywało, że traciłem kontrolę nad sobą. Dostawałem omamów, delirek. Na prośbę żony przychodzili „starsi”. Prosiłem: „Pomóżcie mi, bo nie potrafię sobie poradzić, krzywdzę rodzinę”. Pytano: „Czy przeprosiłeś?”. Zawsze przepraszałem, bo było mi ich żal. Nie mogłem jednak sobie poradzić. Próbowałem znów popełnić samobójstwo. Karetka przyjechała szybko, odratowali mnie.

Brnąłem jednak w coraz gorsze zło... Bardzo często klękałem i prosiłem Boga o śmierć. Gdy nie nadchodziła, po upiciu się potrafiłem Mu bluźnić. Żona zaszła znów w ciążę. W domu jednak życie toczyło się w strachu i kłamstwie. Widziałem ich cierpienie. Wyrzuty sumienia ratowałem środkami psychotropowymi. Powracałem do alkoholu. Nie mogłem sobie wielu grzechów wybaczyć. Szukałem gdzieś wsparcia. Na jehowitach poznałem się na tyle, że wiedziałem, że mi nie pomogą. Byłem najpierw u psychiatrów, potem u baptystów i zielonoświątkowców. Jednak to nie było to, czego oczekiwałem. Chciałem się komuś zwierzyć, ale czułem, że nikt z tych ludzi nie zrozumie tego, co przeżywam. Zacząłem z wielkim oporem chodzić na grupę AA. Znałem jednak na ten „ból” tylko jedno lekarstwo – alkohol. Dziwię się, że mogli ze mną tyle wytrzymać. Nie myślałem normalnie.

Jakaś siła ciągnęła mnie do kościoła. W którąś niedzielę podszedłem nawet pod kościół, w którym byłem ochrzczony. Czułem lęk. W końcu cofnąłem się i odszedłem.

Zanim mnie zamknięto, żona w porozumieniu ze mną złożyła sprawę o alimenty, co pozwoliło jej przetrwać pierwsze miesiące. Ja natomiast doprowadziłem się do zezwierzęcenia, do takiego dna, jakie trudno sobie wyobrazić... Pierwsze dni w areszcie śledczym to straszny lęk o to, że nie zobaczę już synka. Przez pięć nocy byłem sam. Klęczałem i wyłem z bólu. Ryczałem jak oszalały i wołałem do Boga o pomoc. Wewnętrznie się zapadałem. Opatrzność Boża jednak czuwała. Trafiłem do celi, w której był mój znajomy. Widząc, co się ze mną dzieje, dodawał mi otuchy, mobilizował do jakiegokolwiek wysiłku, do myślenia. Jestem mu za to wdzięczny. Jeszcze tliła się nadzieja, że uda mi się coś uratować. Pisałem do żony, błagając o przebaczenie. Z czasem przyszła odpowiedź pełna wyrzutów i nazwania związku pomyłką. Przytoczono mi na koniec werset 21, 8 z Apokalipsy. A więc śmierć! Koniec! Dla mnie było to oczywiste, ale gdzieś wewnątrz coś kazało mi jeszcze walczyć. Kłóciłem się w myślach z Bogiem. Odczuwałem w sobie druzgocący ból i ten głos: „Myślałeś, że Jestem tobie podobny, że nie widziałem”.

A więc widziałeś, to Ty. Krzyczałem: Nie zabijaj, wychowaj mnie!”. To często się powtarzało. Nie wiedziałem, co z sobą zrobić...

Ktoś podał mi Miłujcie się!. Z oporem, ale zacząłem czytać – o duszach czyśćcowych, o problemach czystości... Przyszło mi do głowy, żeby napisać do redakcji. Tak uczyniłem. W tym czasie przeżyłem w nocy coś, co zaczęło mnie utwierdzać w tym, że istnieje życie po śmierci. To była już inna optyka. Moja chęć poprawy, przebaczenia i odzyskania synka dodawała sił. Zdecydowałem się na rozmowę z księdzem kapelanem. Pierwszy kontakt był tak miły i serdeczny, że poczułem, iż między ludźmi nie jestem sam. Później przyszła odpowiedź z Miłujcie się!. Wiele ciepłych słów i rad, np. częstego czytania fragmentu Ewangelii wg św. Łukasza 15, 11-32, mówiącego o synu marnotrawnym. Trudno mi wyrazić, co się wewnątrz mnie działo. Od księdza kapelana otrzymałem różaniec, którego musiałem dopiero się nauczyć. Postanowiłem, że się nie poddam, że będę walczył. Szatan jednak nie dawał za wygraną... Bombardował myślami, które odciągały od Kościoła, nadchodziły z wielką siłą wewnętrzne bluźnierstwa. Zacząłem pisać wiersze, czytać Dzienniczek św. Faustyny, uczęszczać na Msze św. Analizując swoje życie, stwierdziłem, że popełniłem niemal wszystkie grzechy. Po przystąpieniu do sakramentu pojednania Pan Jezus po 27 latach mógł we mnie zamieszkać i zaczął wewnętrznie mnie przemieniać. Ból nie ustępował, ale po drugim czy trzecim razie przyjęcia Eucharystii przestałem dopuszczać się nieczystości, przeklinać. Z utęsknieniem czekałem na Mszę św. lub przyniesienie Eucharystii. W tym samym roku przyjąłem sakrament bierzmowania. Później była rozprawa sądowa. Nie dano mi dojść do głosu, nie pozwolono na przeprosiny. Wszystko odbyło się szybko. Większość świadków to byli ludzie z organizacji żony. Myślę, że gdyby mogli, to ukamienowaliby mnie – tyle było w tych ludziach pogardy. Prosiłem tylko, abym mógł się zobaczyć z synkiem. Wszystko jednak pozostawiłem Bogu, który dawał mi odczuć, że nie jest daleko. Powierzyłem wyrok i wszystko Jezusowi. Na sprawie oskarżono mnie o mały stopień skruchy. Bóg jednak widział od początku wszystko. On mi przebaczył i to się dla mnie liczyło. W końcu zostałem przewieziony do innego zakładu karnego. Z czasem przyszedł rozwód, zwiększenie alimentów, eksmisja... Urodziła mi się córka, której jeszcze nie widziałem...

Dziś nie opuszczam żadnej Mszy św. i gdybym tylko mógł, uczestniczyłbym w niej codziennie i kilka razy na dzień. Chrystus Pan i Maryja zsyłają mi wciąż łaski. Bóg często zalewa moją duszę gorącem, ciepłem, które przypomina przytulenie do serca.

Każdy dzień staram się przeżyć – pomimo hałasu – w obecności Boga. Różaniec mam ciągle przy sobie. Czytam codziennie Pismo św. i pomimo ,,uderzeń Złego”, pokładam całą nadzieję w Jezusie. Bez Niego nie przeżyłbym ani jednego dnia. On mnie codziennie wychowuje, oczyszczając moją duszę i wzmacniając wiarę. Każdy dzień w tym miejscu to walka o zachowanie czystości. Każdemu mówię otwarcie o swoim katolickim przekonaniu. Moją Drogą, Prawdą i Życiem jest Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i Człowiek. Dawniej przeklinałem ludzi, dziś ich błogosławię. Mój Bóg to Bóg miłości, który kazał przebaczać. Mój Bóg to Bóg kochający życie – i dlatego podjąłem duchową adopcję dziecka poczętego. Mój Bóg to Bóg pokoju, kochający człowieka bez względu na różnice narodowe czy społeczne. Mój Bóg jest właśnie w Kościele katolickim. Moja cała nadzieja jest w Bogu Trójjedynym, w którym żyję i się poruszam.

Przestrzegam przed czytaniem publikacji świadków Jehowy. Przekręcają wszystko... Cechuje ich PRZEWROTNOŚĆ. Kościół katolicki, to jest TEN KOŚCIÓŁ, w którym Pan Jezus żyje i potrzebuje nas.

Krzysztof

Zamów prenumeratę

Jeśli jesteś zainteresowany pobraniem całego Numeru w formacie PDF



Artykuł opublikowany na Chrześcijańskim portale za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.




Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku




Artykuł został opublikowany zą zgoda Miłujcie się! w maju 2014 r.








Submit your article!

Read more articles - Free!

Need translation jobs? Click here!

Translation agencies are welcome to register here - Free!

Freelance translators are welcome to register here - Free!

Subscribe to TranslationDirectory.com newsletter - Free!

Take part in TranslationDirectory.com poll - your voice counts!










Free Newsletter

Subscribe to our free newsletter to receive updates from us:

 

New at the Forum

Read Articles

# 2488
Rosetta Stone and Translation Rates

# 2467
Translation - an Ageless Profession

# 2466
Have Language, Will Travel

# 2486
Почему так мало хороших переводов и хороших переводчиков?

# 2479
Average monthly wage in different European countries

# 2487
Two New Chinese Translations of Hamlet Introduced and Compared

# 2475
Linguistic history of the Indian subcontinent

# 2474
Languages with official status in India

# 2251
The Database: Your Most Valuable Asset!

More articles
More articles for translators

Vote in Polls

All Polls:
Polls on all topics

Christian Polls:
Polls on Christian topics

Financial Polls:
Polls on Financial topics

Polls for Freelancers:

Poll # 104
Have you obtained at least one new client through your facebook account?

Poll # 100
What is the worst time-waster?

Poll # 099
If you work at a laptop, do you usually use touchpad or mouse?

Poll # 094
If you run a translation agency, do you ever outsource / subcontract your projects to other translation agencies?

Poll # 090
What do you like the most about TranslationDirectory.com?

Poll # 088
Which translation portal emails you the largest number of job notifications?

Poll # 087
Which one of the following sites has the most appealing color scheme?

Poll # 085
Do you charge a fine (interest) fee for every day of payment delay?

Poll # 083
Do you have licensed SDL Trados software installed at your computer?

Poll # 079
Have you always dreamt to become a translator?

Poll # 078
Do you plan to be a freelance translator for the rest of your life?

Poll # 077
Is it necessary to learn translation theory in order to become a good translator?

Poll # 076
Will human translation be entirely replaced by machine translation in the future?

Poll # 074
Do you have savings?

Poll # 065
Do you know that the Bible is the most popular book in the world?

Poll # 063
What is the purpose of your life?

Poll # 059
How many hours per night do you sleep (in average)?

More polls
More polls for freelancers


translation jobs
christianity portal


 

 
Copyright © 2003-2024 by TranslationDirectory.com
Legal Disclaimer
Site Map